Z pamiętnika mistrza

Bartosz Huzarski

Niewiarygodny wysiłek i walka o przetrwanie. Bartosz Huzarski ma ciało z żelaza, ale na każdym górskim etapie Tour de France drżał o limit czasu. 34-letni Polak jest w peletonie robotnikiem. Jego zadaniem była praca na rzecz Dominika Nerza. Niemiec wycofał się w połowie wyścigu.

Do Paryża, na ostatnim etapie Touru, Huzarski wjedzie jako 108. kolarz wyścigu, z 3,5 godzinną stratą do Chrisa Froome’a. Swój start Polak w fenomenalny sposób opisuje na swoim profilu na Facebooku. Stara prawda mówi, że nawet ostatni kolarz w peletonie jest wielkim sportowcem. Huzarski pisze o bólu, który towarzyszy mu każdego dnia. Opisuje jazdę pod górę – gdy spada na koniec stawki, i w dół – gdy jadąc z prędkością 70 km/h, w ciemno bierze zakręty. Marzy o dojechaniu do mety na Polach Elizejskich

Wpisy Huzarskiego obserwuje tylko kilka tysięcy kibiców. Mówią więcej o sporcie, niż tysiące popularnych stron. Wybrałem najciekawsze fragmenty (zachowana pisownia oryginalna), ale polecam całość.

Dzień 20

Jeszcze tylko jutro i szampan. Tak dzisiaj krzyczeli Polscy kibice – DAJESZ HUZAR DAJESZ JUTRO SZAMPAN !!!
Dzisiaj mieliśmy ostatni ciężki etap. Pewnie każdy z Was oglądał relację, te góry tutaj miażdżą. Dzisiaj pierwszy podjazd, który na szczęście miejscami popuszczał jechałem godzinę i piętnaście minut !! później wariacki zjazd trochę po płaskim i finałowy podjazd. W mojej grupie pełen gaz, choć teoretycznie byliśmy bezpieczni to pierwszy raz w życiu widziałem, żeby kolarze jechali na podwójnym wachlarzu z górki !!, a po płaskim cały czas 50-55 km/h normalnie jak w odjeździe. Ale tak właśnie wygląda dzień na tyle, wcale nie jest łatwo, starasz się nie tracić lub nadrabiać do pierwszych na płaskim i na zjazdach by później można było spokojnie jechać pod górę.

Dzień 19

Za mną chyba najcięższy etap tegorocznej edycji TDF, a już na pewno ten z najkrótszym limitem czasu, więc jednocześnie bardzo nerwowy. Gdy startujesz z jednym bidonem, praktycznie bez jedzenia żeby nie taszczyć żadnego dodatkowego balastu to wiedz, że będzie grubo. Wykres taki, że jakby go człowiek wyciął to uczesać się można bez wątpienia. O podjazdach pisałem wczoraj więc powtarzał się nie będę, ale takie ciekawostki: Col de la Croix de Fer podjeżdżałem godzinę i dwadzieścia minut, finałowy podjazd równo godzinę, ten zaraz po starcie nie wiem ile ale około 30 min !!!. Kolejny dzień w biurze lub w siodle, jak kto woli, kolejne 5 godzin. Kilka danych z mojego komputerka pokładowego: 4383 metry przewyższenia na 136 km, 4670 KJ spalonej energii, 267 watt średnio z zerem (od 60 km grupetto) średni puls 148 ud/min, moc max to już tylko 930 watt.
Dzisiaj od startu podjazd, długi, ciężki. Zdecydowałem, że dzisiaj jest niezły dzień na odjazd. Może nie na walkę bo takie góry … ale na odjazd tak. Można zacząć najcięższe podjazdy z jakąś tam przewagą nad liderami i być spokojnym przynajmniej o limit czasu. Ale dzisiaj wielkie działa miały inny plan i gdy po 10 km podjazdu dosłownie w trupa ! zobaczyłem na tablicy 45 sek to nie wiedziałem czy się śmiać czy płakać, a uwierzcie mi jechaliśmy naprawdę mocno, na tyle mocno na ile pozwalają nogi dnia 19. Na jakieś 2 km do szczytu pierwszej góry doleciał nas Nibali, jak z procy wystrzelony, przeleciał koło nas z 5 km/h szybciej. Za chwilę Alberto i Valverde !! więc ja już tylko czekałem na grupę lidera. Na szczycie byłem razem z Thomasem i ogień w dół po mokrym zjeździe. Wyprostowałem tylko jeden zakręt ale szczęśliwie pobocze było łaskawe. Na dole wszystko się zeszło i od nowa akcje zaczepne.(…)
Najdłuższy podjazd dnia zaczęliśmy dość mocno, od samego dołu kolarze krzyczeli grupetto, ale jakoś nikt nie chciał za wcześnie odpuścić, jednak limit był dzisiaj dodatkowym motywatorem do zwiększenia poziomu cierpienia. Ten podjazd … będzie mi się śnił po nocach, 80 min deptania. Miałem w tym czasie taki kryzys, że myślałem, że z roweru zejdę, wtedy zerknąłem na licznik a tam … jeszcze tylko 10 km do szczytu. Myślałem, że się popłaczę. Ale na szczęście miałem w rezerwie kilka żeli, nie wiem sam ile, ale dzisiaj uratowały mi życie. Później było już znacznie lepiej, nie licząc zjazdów. Wydaje mi się, że zjeżdżaliśmy szybciej jak czołówka wyścigu. Kurde jaki stress, wchodzisz w zakręty 70/75 km/h i nie wiesz co jest po drugiej stronie barykady, jak przebiega droga, dlatego najważniejsza zasada jak się nie zna zjazdu – nigdy nie zjeżdżać na pierwszej pozycji, tylko tak w okolicy 5 miejsca. Jeśli nagle zakręt się zamyka, albo jest jakieś inne niebezpieczeństwo jest czas na reakcje, jak widzisz, że goście z pierwszych pozycji wypinają buty i hamują awaryjnie.

Dzień 18

To był ciężki dzień. W nogach już prawie 3000 km wyścigowych, zmęczenie totalne. Jeszcze raz pełen respekt i szacunek dla gości którzy walczą tutaj o pierwszą 20.(…) Bardzo ciężka edycja w tym roku, widać jak bardzo zmęczeni są zawodnicy, dzisiaj na początku jak szły ataki, wyglądało to jak w slow motion, ktoś atakował i nie mógł się tak naprawdę oderwać. Wszyscy mają już chyba dość, więc może jutro kolarze sami zneutralizują pierwszy podjazd ? … nie !!! co jak co ale nie na TDF!!!. Sobota wcale nie zapowiada się lżej, tym bardziej, że dzisiaj i jutro śpimy na wysokości ponad 1700 m n.p.m więc i regeneracja organizmu przebiega znacznie woniej. Ma to też swoje dobre strony, czyste powietrze to raz, nie jest tak gorąco to dwa.
Jak jeszcze kilka dni temu marzyłem tutaj o podium na etapie a w najpiękniejszych snach o wygraniu etapu, tak teraz to ja chcę tylko … dojechać do mety w Paryżu. Tak to wygląda z mojej perspektywy. Z dnia na dzień coraz bardziej puste nogi, coraz większe zmęczenie całego organizmu, siada psycha bo ileż można tolerować ból i wysiłek. Wygląda to tak, że jest ok, jest ok, a nagle bam i nie ma siły na nic. Każdy ponad potrzebę wysiłek, każdy ponad potrzebę sprint do przodu, czy mocniejsze naciśnięcie na pedały trzeba rozważyć dwa razy.
Co będzie jutro, nie wiem, zobaczę jaka będzie noc, ta nie należała do najlepszych, źle spałem a mam tak jak jestem ekstremalnie zmęczony. Dzisiaj nawet ciśnienie krwi (mamy mierzone codziennie kilka godzin po etapie) mówi, że czas powoli do domu. Tak więc … sam jestem ciekawy…jutrzejszego bólu.

Dzień 17

Sam już nie wiem, co jest gorsze a co lepsze. Na pewno najlepszy jest dzień wolny, ale jeśli po dniu wolnym, mają być takie etapy jak dzisiaj, to ja wolę bez dni wolnych takie wyścigi. Ciągiem polecieć 21 dni, przynajmniej szybciej się do domu wróci.
Wczoraj wszyscy chyba bardzo dobrze wypoczęli, nie powiem, ja też, bo przez pierwsze półtorej godziny zrobiłem 300 watt przy średnim pulsie 170 i to siedemnastego dnia wyścigu. Ale to wszystko i tak mało. Dzisiaj próbowałem, tak jak powiedziałem, będę próbował, żeby wyjechać stąd z czystym sumieniem, że zrobiłem wszystko co mogłem. Dzisiaj tak wszedłem w organizm, tak się umęczyłem, że w sumie później się cieszyłem, że nie odjechałem bo i tak bym dzisiaj nic nie ugrał, noga była pusta jak beczka z kapustą po zimie i nawet resztek soku bym z niej dzisiaj nie wycisnął. Ledwo dowlokłem się w grupetto do mety.

 Drugi dzień wolny

Około 15 min przed śniadaniem, czyli zaraz po przebudzeniu, 250 ml świeżego soku wyciśniętego z warzyw/owoców/ziół.
Śniadanie: Owsianka z owocami, miodem, ryżem, orzechami + trochę mleka migdałowego lub owczego.
Omlet z szynką, kromka chleba z masłem. Chlebek ryżowy z dżemem lub musem z orzechów – coś na słodko jednym słowem.
Przed starem – zazwyczaj coś tam przegryzamy, ale to drobiazgi. Masażyści robią nam specjalny ryż pakowany w małe porcje i zawsze przed starem jedną lub dwie takie porcje można zjeść, aczkolwiek jest to uzależnione od przewidywań jak się może potoczyć początek etapu. Chodzi o to żeby w gardle nic nie stało.
Na etapie – specjalny ryż o którym pisałem wcześniej, czy to na słodko czy na słono. Do tego wszelkie batony energetyczne, żele, batony proteinowe. Wszystko czym dysponuje ekipa mamy do dyspozycji i my. Ważne aby nie taszczyć z sobą jedzenia na 6 godzin bo w połowie etapu zawsze jest bufet gdzie możemy dobrać jedzenie na resztę dnia. Każdy wie mniej więcej ile potrzebuje. Na momenty kryzysowe zawsze z tyłu jest samochód w którym tez mamy batony, żele i ryż.
Po etapie – pierwsze co to szejk, proteina albo recowery, do tego baton z białkiem lub orzechami. Następnie przez 20-30 min lepiej nic nie jeść. Chodzi o to żeby wątroba oczyściła trochę krew z toksyn, laktatu itp. Później można zjeść miseczkę ryżu z makaronem, czyli taki mix jedzenia o niskim i wysokim indeksie glikemicznym, z jakimś sosem lub samą oliwą z oliwek. Tutaj też duże znacznie ma masaż. Jeśli mamy krótki dojazd do hotelu i jestem pierwszy na masaż nie jem nic, żeby lepiej oczyścić organizm a w szczególności mięśnie nóg z toksyn. Jeśli po masażu mam sporo czasu do kolacji, a nie jadłem nic po etapie, wtedy wcinam tą porcję ryżu z makaronem.
Kolacja – głównie sałata mix a warzywami (burak czerwony, rzodkiewka, pomidor itp) do tego avocado obowiązkowo. Mięso lub ryba i jakieś węglowodany np.: talarki ziemniaczane, ryż, makaron, kasze itp.
Deser tylko po ciężkim etapie czyli powyżej 4500 KJ spalonej energii.

Dzień 16

Ostatnia szansa w tym tygodniu na jakikolwiek dobry wynik właśnie została zmarnowana. Ten tydzień rozłożył moją psychikę na łopatki, jestem taki zły na siebie, czuję, że nie dałem 100%, a biorąc pod uwagę, że to jest Tour de France powinienem dać nawet 110%. A tak tydzień jeżdżenia w kołach, próbowania, ale nic z tego nie wyszło. Pech … raczej pech bo nie niemoc, nogi są ok, serce też ładnie pracuje i wchodzę nawet na puls 180 gdzie pod koniec pierwszego tygodnia ledwo dochodziłem do 150. Wiec organizm jest przygotowany, a na pewno nie jest zmęczony. Ale co z tego, gdy przeszły mi koło nosa 2-3 okazje żeby dobrze się zaprezentować. Jeszcze żebym pojechał i strzelił z odjazdu, to ok, nie nadaję się, nie mam nóg, ale tak … sam nie wiem co myśleć.
Jutro dzień wolny, chcę się dobrze wyspać, nie poddaję się, jadę na trening taki specjalistyczny, muszę odpocząć ale jednocześnie nie dać organizmowi zwolnić obrotów. Więc jakieś ćwiczenia muszę zrobić, reszta spokojnie z przystankiem gdzieś nad jeziorem na kawę i lody bo głowę też muszę podratować. Szkoda mi tego tygodnia, w przyszłym nie będzie etapów odpowiadających mojej charakterystyce, podjazdy długie i ciężkie, ostatnie rozdania w KG … ale chcę próbować. Nie ma co przeliczać tylko trzeba cisnąć.
Dzisiaj nawet nie zdążyłem się dopchać do czuba a już było po etapie. A przed startem zakładałem, że będzie z 50 km walki o odjazd bo to ostatnia taka szansa przed dniem wolnym i ostatni niezbyt ciężki etap. A tymczasem pierwszy skok pojechał, Ci co byli z przodu czy chcieli czy nie byli w odjeździe. Czasem tak jest, że nawet nie wiesz, że odjechałeś.

Dzień 15

Kibice prawdziwi są najfajniejsi, szanują naszą pracę, szanują nasz wysiłek, nie proszą Cię o bidon przy pierwszej okazji, tylko znają z imienia i nazwiska, pożyczą powodzenia, zrobią sobie zdjęcie, jadą za wyścigiem i są w temacie obcykani. Stoją sobie na poboczu, palą grilla, przebiorą się fajnie, napiszą coś na drodze i zedrą gardło dla każdego tak samo. Dla nich każdy jest wspaniałym sportowcem. Takich kibiców lubimy bo nie biegają przed kolarzami sprintem a po 10 metrach nogi im się plączą, bo robią to raz do roku, albo dwa jak ich pies sąsiada przyczai na szabrowaniu jabłek. Lubimy ich bo nie są pijani, a nawet jak są to tego nie pokazują. Lubimy ich bo stoją z butelką wody, więc jak chcemy to sobie weźmiemy żeby się polać a nie leją nam na plecy i głowę czy chcemy czy nie. Lubimy ich wreszcie za to że nie wystawiają do nas swojego obleśnego gołego tyłka a my nie wiemy jak mamy to odbierać, jako obrazę, chcą nam w ten sposób przekazać że jesteśmy dupkami, że mają nas w dupie czy może to jakaś zachęta. (…)
Poziom sportowy na tym wyścigu jest nieporównywalny z żadnym innym, po analizie plików z pomiaru mocy zauważam że pobiłem wszystkie swoje dotychczasowe tegoroczne rekordy od 5 min do godziny !!. Jeszcze tydzień. Tydzień szans na spełnienie marzenia życia.

Dzień 14

Można podsumować jednym zdaniem – obróć tabelę huzar na czele 🙂
Ale to nie tak, że jestem taki słaby i już się skończyłem, choć pewnie są i tacy co tak myślą. Jedziemy tutaj największy i najcięższy kolarski wyścig świata. Jakieś dwa dni temu na odprawie padło fajne zdanie, „tutaj albo jesteś pierwszy albo ostatni”. Może dosłownie bym tego nie odbierał, ale podciągnąłbym to określenie do pierwszej i ostatniej dziesiątki.
Dzisiaj. Dzisiaj byłem naprawdę zmotywowany, do tego stopnia, że nawet wystartowałem z pierwszego rzędu. Pierwsze półtorej godziny myślałem że płuca wypluję. Zakwas w nodze, krew w płucach, pełny gaz. Ponad 280 watt średnio przez pierwsze 90 min wliczając w to ten długi zjazd. Było naprawdę ciężko. Zabrałem się w odjazd, mocny, dobry, może nie idealny bo z kolarzami takimi jak Sagan, Rolland, Barguil czy Talansky wygrać by było niesamowicie ciężko, ale nigdy nic nie wiadomo.

Dzień 13

Ucieczka uformowała się tak szybko, że nie zdążyłem się dopchać do przodu ale jak powiedziałem, nawet o to szczególnie nie walczyłem. Dzisiaj chciałem spróbować zafiniszować bo końcówka mi odpowiadała. Niestety na około 20 km do mety defekt przedniego koła, a że mamy ostatni samochód w kolumnie wiedziałem już, że dzisiaj dzień pod tytułem oszczędzamy siły na jutro. Resztę możecie sobie sprawdzić w wynikach.

Dzień 12

Dzisiaj miało nie być odjazdu, miała być walka liderów, miało być grupetto i w miarę spokojny etap. Z tego wszystkiego wyszło tylko grupetto i trochę luzu na płaskim. Ale jak odjazd ma kilkanaście min przewagi nad peletonem i cisną tam na fulla to UWAGA na limit czasu. Wpadliśmy dzisiaj na metę a na zegarze 30 min spóźnienia do Purito i człowiek zaczyna rozmyślać przełykając ślinę przez zaciśnięte od bólu zęby – jak ja cholera miałbym to przejechać o pół godziny szybciej ?! (…)Nogi bolą coraz bardziej, najlepiej jest rano, budzę się sam albo budzi mnie budzik i teraz najlepsze, zwlekasz się z betów i wstając „nasłuchujesz” opornego NIEEEE jakie wysyłają mięśnie, pierwsze kroki do łazienki potrafią już dużo powiedzieć o nadchodzącym dniu, o ile dziś +/- przesunie się moja wewnętrzna granica bólu. Jeszcze większym wysiłkiem i zazwyczaj potwierdzeniem pierwszych znaków jest próba naciągnięcia kompresyjnych podkolanówek. To takie strasznie ciasne skarpetki i trzeba sporo siły żeby się w to wbić … czekam na dzień aż się to nie uda.

Dzień 11

Dzisiaj do bufetu dolecieliśmy tak szybko, że nawet się woda w bidonach nie zdążyła nagrzać od słońca, a uwierzcie mi, że plażing spażing tutaj pierwsza klasa. Chłopcy tak się zabawiali od startu że te górki to wręcz przeskakiwaliśmy jak Szwedu chopki w swoim ogródku, z jednej na drugą. Średnia nie wiem jaka była, ale raczej wysoka bo serio, wypiłem tylko jeden bidon przez pierwsze 75 km, i to nie że mi się nie chciało … nie było po prostu kiedy! (…) Taki jest właśnie Grand Tour, jeden dzień ok, drugi super, trzeci średni, czwarty rewelacyjny a na piątym gruz. Ja czekam na kolejny dzień kiedy wszystko zatrybi, wierzę, że taki nadejdzie.

Dzień 10

Organizm wybity trochę z rytmu, poczuł dzień luzu, myśli fajnie bo już koniec, taka normalna etapówka 9 dni a tu nagle … co jest … znów trzeba iść pod progiem albo i fulla.

Dzień wolny

jedzenie – to jest najgorsze do opanowania. Normalnie ssie człowieka jak najnowsza kuchnia Bora, ale trzeba z tym walczyć żeby nie spuchnąć jak niedoświadczony pszczelarz bo może być cinko na następny dzień. Tak więc na śniadanie dzisiaj zjadłem: 1 chlebek ryżowy z masłem, rukolą i szynką, białko z 3 jajek, kiwi, jogurt naturalny. Obiad: kawałek mięsa, warzywa, trochę sałaty, kiwi, pomarańcz – czyli jak najmniej węglowodanów.
(…)
kompresja – wieczorem przed kolacją najpóźniej wskakujemy w ciuchy kompresyjne i staramy się w tym wytrwać jak najdłużej. Ja normalnie na wyścigu śpię całą noc w spodniach kompresyjnych a czasem jeszcze w topie kompresyjnym. Chodzi o to żeby „wycisnąć” z organizmu a szczególnie z nóg jak najwięcej wody.

Dzień 6

Jaki ten Tour jest niewdzięczny, jaki sport jest niewdzięczny. Jesteś bohaterem w siódmym niebie, by za chwilę stracić wszystko.

Dzień 5

Największym problemem dla mnie osobiście była dzisiaj jakaś wewnętrzna blokada, jakiś hamulec bezpieczeństwa z ustawionym bardzo niskim progiem ryzyka. Przy tym kraksa na kraksie, większe, mniejsze ale średnio co 10 km. Droga jak rollercoster i wiatr, od początku do końca wiatr + przelotne opady deszczu. Jednym słowem jedna wielka nerwówka.

Wszystkie wpisy z profilu Bartosza Huzarskiego na Facebooku.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *