– Ludzie w Luksemburgu lubią sport, ale sukcesów nigdy nie będzie. Sama wiem, jak to wygląda w Portugalii. Jeśli wygrywasz albo wygrywa twoja drużyna, jesteś kimś. A moi synowie mówią, że może dziś pójdą na trening, może nie. Są leniwi – usłyszałem na stadionie w Hamm od Rity.
Więcej wpisów o moich piłkarskich podróżach w tej kategorii.
Sport amatorski faktycznie jest tu masowy, ale trudno mówić o sukcesach na wielkich arenach. Na letnich igrzyskach olimpijskich Luksemburczycy zdobyli tylko dwa medale, ostatni w 1952 roku w Helsinkach. Wybiegał go Josy Barthel, dziś patron stadionu, na którym gra piłkarska reprezentacja. W ostatnich latach sukcesy odnosili kolarze – bracia Andy i Fränk Schleckowie. Ale w piłce nazwisk brakuje. Najsłynniejsi piłkarze? Dziś Mario Mutsch (Sankt Gallen, wcześniej Metz i Sion), do niedawna Jeff Strasser (Kaiserslautern i Borussia Mönchengladbach), wcześniej Louis Pilot (Standard Liège i Royal Antwerp).
Tylko raz kwalifikacja na mundial lub EURO była dla Wielkiego Księstwa na wyciągnięcie ręki. W 1964 roku Luksemburczycy pokonali w dwumeczu Holandię. W kolejnej fazie, dopiero po trzecim spotkaniu, ulegli Danii. W 2006 roku Luksemburg w rankingu FIFA zajmował 186. miejsce. W ciągu dekady zrobił skok o blisko 50 miejsc. W ostatnich eliminacjach do mundialu zdobył 6 punktów, do EURO we Francji 4. Po towarzyskim remisie z Włochami z Pirlo, Buffonem i Verattim w składzie, Luksemburczycy podzielili się punktami z Białorusią i pokonali Macedonię. – W ciągu kilku lat liczba zawodowych piłkarzy z Luksemburga znacząco wzrośnie – zapowiadał niedawno selekcjoner Luc Holtz. – Do wszystkiego podchodzimy profesjonalnie – organizacja, treningi, wszystko robimy porządnie.
W ostatnich latach liga poszła w górę. Kluby nałapały tyle punktów w pucharach, że liga luksemburska przeskoczyła w rankingu UEFA rozgrywki w Czarnogórze, Armenii i na Litwie.
Podróż ze stolicy do Niederkorn, niedaleko granicy z Francją, zajmuje autobusem 45 minut. Na derby w najwyższej lidze przyszło 1500 osób. Progres gra z Differdange, stadiony obu klubów dzieli 5 km.
W europejskich pucharach goście radzą sobie lepiej, niż niejeden polski klub. W tej dekadzie już pięciokrotnie wygrywali choć jeden dwumecz. W tym sezonie, po wygranej z walijskim Bala Town, przegrali z Trabzonsporem, ale bez wstydu – 0:1 i 1:2. Dwa lata temu pokonali holenderski Utrecht i dopiero po karnych odpadli z Tromsø. W 2012 roku, na drodze do fazy grupowej, zatrzymało ich Paris Saint-Germain. – Nie szalejemy na punkcie piłki, ale w czasie tych meczów piłkarze byli bohaterami – opowiada mi Tomas, wzdychając po nieudanych akcjach Differdange. – Musieliśmy grać w Luksemburgu, zresztą stadion Progresu też nie nadaje się na puchary – dodaje. Oglądamy mecz z jedynej trybuny. Z trzech stron boisko otaczają wysokie drzewa, na które spływa światło reflektorów. Drugą połowę oglądam z kibicami gospodarzy. Łatwo wybrać chwilę największej chwały w historii pięciotysięcznego dziś miasteczka. W 1978 roku Progres zdobył mistrzostwo Luksemburga i w pierwszej rundzie Pucharu Europy zagrał z Realem Madryt. – Czy jest szansa na powtórkę? Od kiedy trzeba się przebijać przez kwalifikację, to pewnie nie. Ale na początku zacznijmy od siebie. Do drużyn walczących o mistrzostwo wciąż nam daleko – opowiada Marc. Ma na sobie czarno-żółtą czapkę w barwach Progresu. Kiedy jego zespół traci gola, nawet się nie denerwuje. Potrząsa tylko głową pogodzony z losem. Differdange wygrywa derby 1:0.
Mecz był słaby. Marc powoli podnosi się ze swojego krzesełka. – Czy w kraju, w którym młodzi marzą o karierze bankowca, a nie piłkarza, może być dobry futbol? – rzuca na pożegnanie.
Więcej wpisów o moich piłkarskich podróżach w tej kategorii.