Trzy lata temu za bydgoskim Zawiszą jechałem do Jarocina. – Cwaniaki. Przyjechali z miasta i myśleli, że się położymy plackiem – komentowali kibice Jaroty nieudolne momentami ataki bydgoszczan. Tydzień później Zawisza awansował do I ligi po meczu z Czarnymi Żagań. Choć sezon życia rozgrywał Cezary Stefańczyk, to najlepszym zawodnikiem tamtych kolejek był wyciągnięty z ligi szóstek Benjamin Imeh, potem zawodnik Czarnych, UKP Zielona Góra i ŁKS Łęknica.
Rok później Zawisza walczył o awans do ekstraklasy do ostatniej kolejki. Podobnie jak inne redakcje, byliśmy w Poznaniu, Płocku, Gliwicach (0:3 w ostatnim, decydującym meczu). Ostatni czerwiec to Nieciecza i Bytom, gdzie szalał cały oblany szampanem Radosław Osuch. Widziałem kibiców, którzy płakali ze szczęścia. Teraz Zawisza wystąpił na Stadionie Narodowym, a Łukasz Skrzyński wzniósł pierwsze ważne trofeum w historii klubu.
Drogi, którą przebył Zawisza, osobom z Bydgoszczy przypominać nie trzeba. Jeszcze w 2008 Zawisza kończył sezon w Leśnicy. Tam odbył się baraż o awans do grupy zachodniej II ligi. Tempo, w jakim Zawisza trafił na salony to może nie przypadek Nottinghamu Forest Briana Clougha (w 4,5 roku z drugiej połowy tabeli II ligi do Pucharu Europy), ale jak na polskie warunki, z pewnością jest to ekspres. Od Zdzieszowic i Turku w 3 lata na Łazienkowską i Narodowy. Z tamtej drużyny zostało dwóch piłkarzy – Andrzej Witan i Jakub Wójcicki. Ekwiwalent dla GLKS Nadarzyn za wyszkolenie tego drugiego, to był jeden z problemów, z jakim borykał się w 2010 roku Zawisza Macieja Murawskiego. Pomóc musiał Zbigniew Boniek.
Co zapamiętam z samego finału Pucharu Polski? Słabego na prawej stronie Piotra Petasza, groźnego Abwo, walczącego i czującego na sobie odpowiedzialność Geworgiana (sam poprosił o wykonanie 5 karnego), drobiącego kroki i niepatrzącego na piłkę przy karnym Luisa Carlosa (- Nie strzeli – mówili wszyscy naokoło) i pozę Igora Lewczuka po ostatniej jedenastce. Gdyby nie absolutnie tragicznie wykonany karny przez Dorde Cotrę, najpewniej najmocniej w pamięć wbiłby mi się Jorge Kadu. Pierwszy Kabowerdyjczyk w polskiej lidze, przemiły człowiek, miał na nodze piłkę meczową w 120 minucie meczu. Po tym jak fatalnie spudłował, sędzia zakończył dogrywkę, a sam piłkarz padł na murawę. Wiedział jak to się może skończyć. Ale miał szczęście, podobnie jak cały Zawisza. O załamanym piłkarzu z Wysp Zielonego Przylądka nikt pamiętał nie będzie.
W sobotę na Wyspie Młyńskiej bydgoszczanie spotkali się z piłkarzami. Przyszło ok. 2 tysięcy osób. Tak wyglądało to wydarzenie z powietrza.