Wokół murawy w południowym Londynie mnożą się różowe szaliki i tęczowe flagi. W ciągu 5 lat frekwencja na stadionie Dulwich Hamlet wzrosła 10-krotnie. Jedno wynika z drugiego.
Więcej wpisów o moich piłkarskich podróżach w tej kategorii.
O ile miesiąc temu, złamałem się i zamiast Dagenham & Redbridge, kupiłem bilety na Arsenal, teraz w postanowieniu odpuszczenia „dużej piłki” wytrwałem do końca. Na Emirates narzekałem na krewetkowców. Na drugim końcu Londynu dostałem, to czego chciałem.
– Wszystko idzie dobrze, ale chcielibyśmy, żeby klub należał do kibiców. Brakuje nam jeszcze trochę pieniędzy, żeby go wykupić – tłumaczył mi Lucas, członek Dulwich Hamlet Supporters’ Trust. Premier League nigdy nigdy go nie kręciła, ale na Dulwich Hamlet chodzą też tacy, którzy z wielką piłką zerwali na dobre. Powody te same, które nakręcają cały rozwój tzw. nieligowego futbolu – drożyzna, oderwanie dyscypliny od jej historii i społecznej roli, skrajna komercjalizacja. – Tutaj przychodzisz na stadion i znasz każdego. Każdy się uśmiecha, jest wręcz przytulnie – mówi mi Oliver. – Jak ci się podoba, to przyjdź na Christmas Party. Dobra impreza.
Różowo-niebiescy przez wiele dekad byli klubem, jakich wiele. Od paru lat otwarty w 1912 roku stadion o jakże mistrzowskiej nazwie, Champion Hill, zawsze wypełnia się przynajmniej w połowie. To najwyższa frekwencja w lidze, dwa razy lepsza od kolejnego zespołu. Nagle klub stał się modny. Dulwich Hamplet znalazł się m.in. na liście sześciu najbardziej hipsterskich klubów na świecie. „The Guardian” dodaje też, że piłkarski hipster to człowiek, dla którego „The Blizzard” jest zbyt mainstreamowy. Jak widać, poprzeczka jest zawieszona naprawdę wysoko.
– “We are professional! Semi-professional!” – głosi jedna z przyśpiewek. Klub powstał w 1893 roku w dzielnicy Dulwich East. Największe sukcesy? 4 FA Amateur Cup (wszystkie przed II wojną światową) i 5 zwycięstw w Isthmian League (ostatnie w 1978), w której klub gra do dziś. Rozgrywki, ze względów sponsorskich, nazywane Ryman League ma trzy poziomy i liczą 72 drużyny. Dulwich Hamlet gra obecnie w Premier Division, czyli na 7. poziomie ligowej piramidy. Krok wyżej jest Conference South.
Herbów klubów z całego świata jest tu więcej, niż w niejednym muzeum. Klubowymi vlepkami oblepione są płoty i słupy, kolejne loga widać na czapkach kibiców. Najczęściej widzę symbol Altony 93, hamburskiego klubu o charakterze zbliżonym do FC St Pauli. W oczy rzuca się też logo tak kochanej w Polsce organizacji FARE. W zeszłym roku Dulwich Hamlet było pierwszym klubem, który oficjalnie wsparł antyhomofobiczną kampanię. Piłkarze wystąpili w tęczowych sznurówkach. Głośno było też o towarzyskim meczu z Stonewall FC, pierwszym klubem nazywającym siebie homoseksualnym (mistrz rozgrywek o nazwie Gay Football World Champions) i akcji „Czarny miesiąc”. O „Refugees welcome” nawet nie będę się rozwodził, bo jakiś czytelnik mi się rozchoruje.
Jednym z celów kibiców jest odtworzenie atmosfery sprzed Hillsborough, czytaj sprzed przebudowy angielskich stadionów. Z trzech stron boiska dozwolone jest kibicowanie na stojąco. W przerwie ponad dwieście osób przemieszcza się na drugą stronę. Przez drugie 45 minut też chcą stać za bramką, na którą atakują gospodarze. Co zrozumiałe, do zjedzenia jest bratwurst i hamburger zrobiony z krowy, która całe życie jadła naturalną trawę. Gorzej, że wśród piw jest Estrella Damm, ale być może kataloński koncerniak jest dla londyńczyków piwem egzotycznym. Przestałem dopytwać, gdy usłyszałem, że niedawno można było się napić Tyskiego. W kegach czeka też kilka craftów.
Edgar Kail (tu jako skrzydłowy na miarę Che Guevary) był ostatnim zawodnikiem spoza czterech czołowych lig, który zagrał w reprezentacji Anglii. Grał dla Dulwich Hamlet przez 18 lat (1915–1933) odrzucając oferty silniejszych klubów. Mieszkał tuż za rogiem, ożenił się z córką opiekuna boiska. Dziś droga prowadząca na Champion Hill nazywa się Edgar Kail Way.
„Nie dbamy o to, w której drużynie grasz” z tęczową flagą. Z polskiego punktu widzenia cała ta otoczka jest tak odległa, jakby klub był na Marsie. Ważne jest jednak to, że na 7. poziomie rozgrywkowym, w soboty 3 tysiące osób płaci 10 funtów, by w miłej atmosferze obejrzeć mecz. A przecież Londyn to najbardziej piłkarskie miasto na świecie. Nigdzie nie ma tylu zawodowych drużyn, nigdzie nie jest rozgrywanych tyle meczów, co nad Tamizą w sobotnie popołudnia.
W zimny, wtorkowy wieczór, kibicom gospodarzy musiała wystarczyć dobra atmosfera, bo piłkarze nie spełnili nadziei. Karny w 90. min. dał Metropolitan Police remis 3:3. Awansu chyba nie będzie.
Więcej wpisów o moich piłkarskich podróżach w tej kategorii.
Żeby być na bieżąco, pamiętaj o Facebooku i twitterze.
2 Replies to “Dulwich Hamlet, czyli przyhispterzyłem [Z PODRÓŻY]”