Boniek i zmarnowana szansa [RECENZJA KSIĄŻKI]

Tytuł: Mój Boniek
Autor: Jacek Sarzało
Wydawnictwo:  Fabuła Fraza, 2018

„Nie jest to biografia w ścisłym znaczeniu, ale raczej próba dotarcia do bohatera” – czytam na obwolucie. Niestety, próba zakończona niepowodzeniem.

Książki w księgarni Sendsport o 10% taniej.

Ta książka przeszła niemal bez echa. W internecie znalazłem tylko dwie recenzje oraz rozmowę z autorem. Jacek Sarzało w łódzkich gazetach zaczął pisać w latach 80. W 2011 roku, przy kolejnej fali zwolnień w mediach, odszedł z zawodu. Zapamiętałem go jako sprawnego autora piszącego o ligowej piłce. W ostatnich latach redagował m.in. książki dla dzieci Yvette Żółtowskiej-Darskiej, a niedawno, jak mówi, dojrzał do napisania własnej.

Książka miała być szczera i prawdziwa. Autora pytano, czy nie boi się ewentualnego procesu. Zapowiedzi szumne, ale niewiele z tego wyszło. W „Moim Bońku” nie ma nic, czego kibic by wcześniej nie przeczytał. Autor podkreśla, że nie chciał rozmawiać z ludźmi albo szperać w źródłach, by wydobyć nowe historie. Chciał pokazać swoją relację z Bońkiem – na początku idolem, potem znajomym z pracy. Pomysł dobry, ale ciekawych wątków jest tutaj zaledwie kilka. Większość to ciągnąca się opowieść o piłkarzu, który podbił Łódź, stał się filarem kadry, a potem święcił triumfy we Włoszech. Wszystko było i to nie raz.

Więcej recenzji książek sportowych na blogu w tej kategorii.

Interesujące fragmenty? Pierwszy bezpośredni kontakt z idolem 13-letni wówczas Sarzało zaliczył w 1975 roku. Stadion ŁKS-u, Widzew prowadził ze Stalą Mielec. Sarzało podawał piłki.

W pewnej chwili piłka po niecelnym strzale mielczan poleciała hen za bramkę Widzewa. Mieliśmy ze Sławkiem najbliżej więc w te pędy po nią pobiegliśmy i jeszcze szybciej wracaliśmy. Ale, niestety, nie zdołaliśmy dostarczyć piłki pilnującemu łódzkiej bramki Stanisławowi Burzyńskiemu. Byliśmy już naprawdę blisko, kiedy zatrzymał nas Boniek, który na tę okazję specjalnie pofatygował się ze środka boiska. I kłusował niemal tak szybko, jak my z nieszczęsną piłką. „Co wy odpierdalacie?! Po chuj się, kurwa, śpieszycie?!” – zapytał zwięźle. I nie czekając na odpowiedź, zabrał nam piłkę, po czym odkopnął dokładnie tam, skąd przed chwilą ją ze Sławkiem przytargaliśmy.

Ciekawa jest też historia z 1979 roku, gdy autor wybrał się na wyjazdowy mecz do Poznania. Skutecznie wtopił się w tłum kibiców gospodarzy na stadionie, nie drgnął nawet przy bramce dla Widzewa. Zgodnie ze stadionowymi konwenansami w przerwie wstał, żeby rozprostować kości. Uwagę miejscowych przykuły gazety, na których siedzieli goście z Łodzi. Z ostatniej strony „Dziennika Łódzkiego” zerkał Boniek, a obok niego tytuł „Pokonać Lecha”. Dekonspiracja.

Jedni byli za udzieleniem nam, mówiąc oględnie, solidnej lekcji wychowawczej, ale inni wręcz stanęli w naszej obronie. Argument „a mi kiedyś brata w Łodzi pobili” zderzał się z argumentem „a ja byłem w Łodzi w wojsku, zostawcie ich.

Sarzało zapowiadał książkę jako prywatną, ale subiektywnego spojrzenia zbyt dużo tutaj nie ma. Przez swój filtr polską rzeczywistość przepuścił choćby Piotr Jagielski, autor „Legii mistrzów”. U Sarzały nie było chęci zgłębienia tematu. Jeśli nie pamięta na którym stadionie obejrzał mecz, to po prostu przeprasza czytelnika. O samym Bońku nie ma tu nic nowego, a ocen autora oraz jego wspomnień jest zbyt mało, by pociągnęły książkę. Na dobrą opowieść o Bońku trzeba pewnie będzie poczekać, aż efekty swojej pracy pokaże Marek Wawrzynowski.

Więcej wpisów o piłkarskich podróżach w tej kategorii.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *