Wiedeń w dużej formie [Z PODRÓŻY]

 

Co tydzień mecze przy 40-tysięcznej widowni, reprezentacja jadąca na mundial w roli faworyta i myśl taktyczna zaskakująca Europę. W Austrii dawno porzucono złudzenia, że te czasy powrócą. W futbolowych marzeniach wiedeńczyków nie ma europejskich triumfów, ani bogatych szejków. Wielu z nich ściganie się z wielkimi piłkarskiego biznesu już nie interesuje.

Więcej wpisów o moich piłkarskich podróżach w tej kategorii.

– Z Polski? To miło, ale Ratajczyk to pajac – mówi mi Martin, gdy tylko się przedstawiam. Krzysztof Ratajczyk był pierwszym kapitanem Rapidu, który przeszedł do Austrii. W 2002 roku, po sześciu latach gry w zielono-białej koszulce, przeszedł do „Fiołków”. Wciąż gra w piłkę, choć już z amatorami. Do niedawna w FC Polska Wien. – Ratajczyk poszedł dla pieniędzy, historia jakich wiele. Taki niby z niego Rambo, a wybrał euro – irytuje się Martin. Będąc dokładnym, twardego, choć dość surowego obrońcę, skusiły wówczas szylingi. Prasa pisała o 7 milionach (wtedy 2 mln zł), których zażądał za przedłużenie kontraktu. „Rata”, jak nazywają go w Austrii, tłumaczył, że przeszedł do lepszego klubu. Z Austrią zdobył swoje pierwsze zagraniczne trofea – mistrzostwo i puchar Austrii.

Martin ma na sobie zieloną koszulkę Rapidu. Stoimy przed Ernst Happel Stadion, za półtorej godziny 313. derby Wiednia. Po chwili rozmowy znów wraca temat pogoni za pieniądzem. Rapid jest drugi w tabeli, Austria dopiero siódma. Dwa dni wcześniej obronę tytułu świętował Red Bull Salzburg. – Tytuł możesz dziś kupić. Zawłaszczasz klub, wprowadzasz swoje zasady i gnębisz tych, za którymi przemawia historia – tłumaczy zirytowany. Austriacki duopol drużyn ze stolicy, które 56 razy zdobyły mistrzostwo kraju, został przełamany 9 lat temu. Od tamtej pory Red Bull wygrywał ligę 6 razy. Wcześniej, jako Casino, tylko dwa. – Plastikowy klub – komentuje Hana. Rapid należy do kibiców, pieniędzmi Red Bulla gardzi.

Tutaj rozegrano pięć finałów Pucharu Europy i Ligi Mistrzów. W 1970 roku na Praterze, w położonym nad Dunajem ogromnym parku, swój jedyny europejski finał przegrał Górnik Zabrze. Andrzej Zydorowicz jest pewny, że Polacy wyszli na mecz zupełnie rozkojarzeni. W najważniejszym dniu swoich klubowych karier kilka godzin spędzili na zakupach na Mariahilferstrasse. W sklepowym maratonie główny powód porażki widział też ówczesny prezes Górnika Eryk Wyra. Mnie spośród sklepów interesują tylko te klubowe, do Wiednia przyjechałem, by poznać piłkarską historię miasta.

Obaj wiedeńscy giganci nigdy nie spadli z ekstraklasy. W Bundeslidze gra teraz 10 zespołów, połowa z małych miasteczek. Rapid i Austria biją się ze sobą od ponad stu lat, teraz po cztery razy w sezonie. Wiener Derby w ilości rozegranych spotkań ustępują tylko Old Firm. Mecz jest jednostronny, 128. wygrana Rapidu. Na cztery gole zielono-białych, Austria odpowiada jednym. Na Ernst Happel Stadion (taka nazwa obowiązuje od 1992 roku) gospodarzem jest Rapid. Gra tutaj tymczasowo. Swój dom ma na zachodnim krańcu miasta, pięć stacji kolejki od gigantycznego, mieszczącego blisko 1,5 tysiąca komnat, Pałacu Schönbrunn.

W dzielnicy Hütteldorf zniknął właśnie jedyny chyba w poważnym futbolu stadion, który zaprojektował były piłkarz. W ciągu 15 lat gry w środku pola Rapidu Wiedeń Gerhard Hannapi strzelił 115 goli. 93 razy wystąpił w reprezentacji. Kiedy zakończył karierę, został architektem. Jego najsłynniejszy projekt to Weststadion, dziś znany jako Gerhard Hanappi Stadion. W zeszłym roku obiekt rozebrano. Obejrzeć mogę tylko pierwszą, wyrastającą z ziemi trybunę nowego stadionu. Budowa ruszyła pod koniec ubiegłego roku. Stadion na 28 tys. miejsc (w tym 8,5 tys. stojących) ma być za rok gotowy. Nazwa została sprzedana, zanim pierwsza koparka wjechała na plac budowy. Będzie banalna i zmuszająca do smutnej refleksji – Allianz Stadion, dla odróżnienia od istniejących już Allianz Park w Londynie, Allianz Stadium w Sydney, Allianz Parque w Sao Paulo, Allianz Riviera w Nicei oraz monachijskiej Allianz Areny.

Annagasse 3B, niepozorna kamienica w centrum Wiednia. W 5 minut można stąd dojść do Domu Mozarta, Opery Wiedeńskiej i Musikverein, gdzie co roku, w Złotej Sali, odbywa się noworoczny koncert filharmoników wiedeńskich. Przyszedłem tu dla innego artysty. Po prawej stronie wejścia do kamienicy wisi tablica z nazwiskiem Matthiasa Sindelara. Jestem jedynym turystą, który przygląda się informacji, że w tym domu zmarł „Król wiedeńskiego futbolu”, „serce i mózg Wunderteamu”. Sindelar był najwybitniejszym piłkarzem w historii Austrii, a jego pośmiertna legenda tragicznego buntownika jest związana z domem przy Annagasse.

Sindelara znaleziono tu martwego 23 stycznia 1939 roku. Leżał na łóżku w swoim mieszkaniu wraz z Camillą Castagnolą, Włoszką żydowskiego pochodzenia. Kobieta zmarła następnego dnia. Wersja oficjalna kolportowana przez nazistów to zatrucie czadem z nieszczelnego piecyka. Ma sens, ale patrząc na postawę Sindelara wobec nowej władzy, można w nią powątpiewać. Szybko zaczęły się mnożyć rozmaite teorie. Ulica mówiła o zabójstwie z ręki prostytutki, jej alfonsa, a nawet samobójstwie. Najczęściej powtarzano wersję o służbach bezpieczeństwa, które miały dość zachowania popularnego w mieście Sindelara. Jego teczka w Gestapo pęczniała od donosów, wydłużała się lista poważnych grzechów, takich jak pomaganie Żydom. Na pogrzeb piłkarza przyszło 15 tysięcy ludzi. Sindelar leży na Cmentarzu Centralnym, jednej z największych nekropolii na świecie. Na Wiener Zentralfriedhof spoczywa w otoczeniu innych podziwianych przez publiczność mistrzów – Johanna Straussa syna i Ludwiga van Beethovena.

„Człowiek z papieru”, jak nazywano Sindelara ze względu na szczupłą budowę, przez półtorej dekady zdobywał gole dla Austrii Wiedeń. Urodził się jako Matěj Šindelář w Kozłowie w dzisiejszych Czechach. Jako nastolatek razem z rodziną przeprowadził się z Moraw do Wiednia, stolicy Austro-Więgier. W dzielnicy Favoriten imigrantów z Czech było mnóstwo. W Austrii Wiedeń Sindelar stał się bożyszczem. Prowadził klub do kolejnych tytułów, w 1934 roku był kapitanem reprezentacji na mundialu.

3 kwietnia 1938 roku, trzy tygodnie po Anschlusie, czyli wkroczeniu Wehrmachtu do Austrii. Mecz na Praterze miał być piłkarskim świętem podkreślającym jedność powiększonego państwa. Naprzeciw drużyny III Rzeszy stanął Wunderteam, tego dnia jako Ostmark, Marchia Wschodnia. W braterskim meczu miał paść remis, tak ustalono przed spotkaniem. Pierwszy zgrzyt, na życzenie Sindelara Austriacy zagrali w kolorach swojej flagi, na czerwono-biało-czerwono. Pojedynek długo przebiegał zgodnie przyjętym wcześniej scenariuszem.

Niespieszne tempo, kuriozalne pomyłki napastników. 20 minut przed końcem meczu kapitan Wunderteamu zdobył pierwszą bramkę i świętował przed trybuną honorową zajmowaną przez nazistowskich dygnitarzy. Chwilę później na 2:0 trafił Karl Sesta. Do szatni piłkarze schodzili przy okrzykach „Österreich!, Österreich” – „Austria! Austria!”. „Mozart Futbolu” zakończył reprezentacyjną karierę. Nie uległ namowom Seppa Herbergera, selekcjonera reprezentacji Niemiec. Tłumaczył się wiekiem i kontuzją kolana, z powodu której zawsze grał w ochraniaczu. Ale przyszły mistrz świata z 1954 roku wiedział, że Sindelarem kierują inne motywy. Z czasem przestał nalegać, Sindelar ze swastyką nie zagrał.

400 metrów od stadionu na Praterze, gdzie Sindelar wystąpił w kadrze ostatni raz, swoją siedzibę ma Hakoah. W 1925 roku mistrzostwo Austrii zdobyła drużyna napędzana ideą Muskeljudentum, muskularnego judaizmu. Żydzi na nowo stworzyli politykę ciała. Piłkarze Hakoah („Siła” w języku hebrajskim) wygrywali w Austrii, zarabiali krocie dzięki tournee w USA. Końcem epoki stał się Anschluss, w ciągu kilku lat żydowska społeczność niemal przestała istnieć. W 1949 sekcję piłkarską rozwiązano. Klub reaktywowano, gdy po świecie chodzili ostatni już piłkarze Hakoah. W 2000 roku grupa Żydów odkupiła teren na Praterze. Odbudowali klub, dziś w Hakoah działa kilkanaście sekcji.

Z Hakoah wyrósł m.in. Bela Gutman, węgierski trener Milanu, Porto i przede wszystkim Benfiki, z którą dwukrotnie w latach 60. wygrał Puchar Europy. Odchodząc miał rzucić, że bez niego Benfica nie powtórzy tego sukcesu przez sto lat. Po 29 latach, na grobie Guttmana na wiedeńskim Cmentarzu Centralnym, o ściągnięcie klątwy modlił się Eusebio. Klęczał i w imieniu klubu prosił o przebaczenie. Nic nie wskórał. Dzień później, w meczu z Milanem, Benfica znów zawiodła. Dziś od klątwy minęły 53 lata, Portugalczycy przegrali 8 finałów z rzędu, w tym pięć razy o Puchar Europy.

Bela Guttman prowadził 21 klubów, wygrywał cztery ligi. Ale to nie jedyny żydowski trener, który rozsławił austriacki futbol.

Malutki pokoik na stadionie Austrii. Prosty wystrój z początku XX wieku – krzesła, biurko, regał z książkami, obok pianino. Na ścianie, w skromnej ramce, zdjęcie drużyny, która rozbiła Niemcy 6:0. Obok dyplomy dla Hugo Meisla. W muzeum Austrii wydzielono pokój twórcy Wunderteamu, najlepszego okresu miejscowego futbolu. W latach 1931-32 z 14 kolejnych spotkań prowadzeni przez Meisla Austriacy wygrali 12 i 2 zremisowali. Pokonali największe drużyny tamtych czasów – Niemcy, Brazylię, Węgry i Włochy. Serię przerwała dopiero porażka na Wembley 3:4 w 1932 roku. Na mundial we Włoszech w 1934 drużyna jechała jako jeden z faworytów. W półfinale Wunderteam trafił na gospodarzy. Benito Mussolini nie po to wydał na organizację turnieju miliony lirów, żeby pozostawić wynik przypadkowi. Dzień przed półfinałem ugościł na kolacji sędziego meczu Ivana Eklinda. Jedyny gol meczu padł po wybiciu piłki z rąk bramkarza Petera Platzera. Piłkę do siatki wpakował Guiseppe Meazza, szwedzki arbiter bramkę uznał. Ten sam sędzia poprowadził też finał z Czechosłowacją. Europejska prasa lamentowała nad wypaczeniem wyniku trzech meczów w fazie pucharowej (zaczęło się od ćwierćfinału z Hiszpanią), pisano o „sportowym fiasku”, ale ten turniej Włosi musieli wygrać. Mussolini potraktował mundial jako okazję do pokazania światu potęgi faszystowskiego państwa i dopiął swego. Trud Duce opłacił się, bo po zwycięstwie Włochów jego popularność sięgnęła zenitu. Cenę za to zapłacili rywale, którzy polegli w nierównej walce, w tym Austriacy.

Skromny stadion, dziś na 13 tysięcy kibiców, Austria przejęła w 1973 od klubu czeskich emigrantów, Slovana. Kiedyś „Czeskie serce”, potem Franz Horr Stadium. Dziś to Generali Arena (znów mało oryginalna nazwa, identyczna jak stadionu Sparty Praga). Klubowe muzeum to duży pokój wypełniony pamiątkami. Żaden Polak nie zasłużył na szczególne wyróżnienie. Piłkarze znad Wisły pojawiają się tylko na zdjęciach grupowych. Z fotografii kadry na sezon 2001/02 uśmiechają się Krzysztof Ratajczyk, Adam Ledwoń i Tomasz Iwan. Po roku dwóch ostatnich nie było w klubie, a prowadzona przez Joachima Löwa Austria, z Radosławem Gilewiczem w składzie, zdobyła mistrzostwo. W „Die Veilchen” grali też Andrzej Kubica, Marek Świerczewski, Rafał Siadaczka, Paweł Sobczak, Sebastian Mila i Jacek Bąk. Polskie ślady są też w Rapidzie, gdzie oprócz Ratajczyka występowali Andrzej Lesiak, Maciej Śliwowski, Marcin Adamski i Kubica.

Derby Rapidu z Austrią nie były pierwszymi tego dnia. Mecz na Praterze oglądało 30 tysięcy kibiców, ale to przed południem, na prawym brzegu Dunaju, był komplet. Szczelnie wypełniono nie tylko trybunę stadionu SR Donaufeld. Pozajmowane są też miejsca przy stolikach tuż za bramką na nich piwo. Tuż obok piłkarze wychodzą z szatni na ostatniego przed pierwszym gwizdkiem papierosa. Kilka metrów dalej kantyna. W niewielkim pomieszczeniu piec, szafa grająca i dwa telewizory. Na ścianach zdjęcia drużyny na przestrzeni kilku dekad. Najstarsza fotografia z lat 20. Wśród tych nowszych na zdjęciu prężą się zawodnicy z lat 1991-92. Donaufeld osiągnęło wtedy historyczny sukces, grało w 2. Bundeslidze. Przy barze coraz dłuższa kolejka. Zestaw obowiązkowy to piwo i bułka z dużym kotletem. Z jednego stolików przy oknie widać rozgrzewających się zawodników. Mecz opóźnia się o kwadrans z powodu problemów z transportem jednego z piłkarzy Sportklubu. To ubrani na czarno kibice są dziś większością.

Phillip i jego dziewczyna Margit są w podróży z Berlina do Stambułu. – Jestem kibicem Tennis Borussi. W Wiedniu mam znajomych. Zaproponowali mecz Sportklubu i zapewniali, że będziemy czuć się, jak u siebie – opowiada. Na trybunach wisi ten sam transparent, który na początku sezonu widziałem w Berlinie, na meczu TeBe – „kein mensch ist illegal” – „żaden człowiek nie jest nielegalny”.

Wielu kibiców ma na sobie czarne koszulki St. Pauli. – Sportklub jest klubem lewicowym, nie ma co tego ukrywać. Ja akurat z St. Pauli się nie utożsamiam, ale czuję się wolnościowcem – tłumaczy mi Felix.

Przy każdym rzucie rożnym dla Sportklubu na stadionie dźwięczą klucze, którymi potrząsają kibice. Po jednym z nich piłka wpada do bramki. Sportklub wygrywa 3:0, Donaufeld spada na miejsce spadkowe. Zanim kibice zaczną zwijać z płotu flagi „Antifa” i „Antihomophobe Aktion”, zdążą wypić jeszcze kilka piw.

Wychodząc ze stadionu mijam Petera, kibica First Vienna. Mecz oglądał razem z fanami Sportklubu. Mecze obu klubów to jedne z najbardziej nietypowych derbów w Europie. Nie ma ich na liście meczów podwyższonego ryzyka. W Wiedniu grają „Dörbi of Love”, „Derby miłości”. – Na tych meczach jest najlepsza frekwencja w całym sezonie. Piknik trwa od rana. Widziałeś kiedyś derby bez policji? Przyjdź do nas – zaprasza Peter.

Na razie ruszam na stadion First Vienna, najstarszego klubu w mieście. Po drodze wpadam na stadion Sportklubu. To z kolei najstarszy plac do gry w Wiedniu. W piłkę grają tu od ponad stu lat. Trybuny blisko boiska, po drugiej stronie ulicy cmentarz. Na murach graffiti jak z „Rodziny Adamsów” – główne motywy to groby i nietoperze.

Futbol do Austro-Węgier sprowadzili szkoccy ogrodnicy Nathaniela Meyera von Rothschilda. Zaczęli grać z miejscowymi. Rothschild miał dość zniszczonych przez ganianie za piłką kwiatów. Zainteresowanym nową rozrywką przydzielił kawał placu i wyciągnięte ze stajni niebiesko-żółte stroje, które wcześniej służyły jeźdźcom. Od 1921 roku First Vienna gra na Hohe Warte Stadium. Uchodził wtedy za jeden z najlepszych na kontynencie.

Kilka ulic przed stadionem zaczynają się słupy oklejone vlepkami „Futbol przeciwko homofobii. Kibice First Vienna”. Tuż za bramą mijam popiersie Karla Deckera, strzelca 255 goli. Boisko położone jest w naturalnej niecce. Z trzech stron piłkarzy można oglądać z dość stromego wzgórza, niczym w amfiteatrze. Mecz z Włochami w 1923 roku oglądało 80 tys. ludzi. Dziś istnieje tylko jedna trybuna, stadion stracił na znaczeniu po wybudowaniu obiektu na Praterze.

Ostatni przystanek. Płacę 3,50 euro za małe capuccino. Kawę dostaję na tacy razem ze szklanką wody, jak każe wiedeński zwyczaj. Sięgam po rozłożony Wiener Zeitung (pierwszy numer gazety wyszedł w 1703 roku) i cofam się w myślach do czasów, gdy Café Hummel nazywało się Café Parsifal. Tego chyba nie przewidział nawet Jonathas Wilson, autor „Odwróconej Piramidy”. Spośród setek wiedeńskich kawiarni poszedłem do tej, o której Anglik wspomniał w swojej książce. W latach 20. i 30. w Parsifalu spotykali się kibice Austrii Wiedeń. Fani Rapidu chodzili do Café Holub. W swoim zamyśle taka kawiarnia ma przypominać demokratyczny klub, gdzie można rozprawiać godzinami i nie czuć presji kupienia kolejnej kawy.

Wiedeńskie kawiarnie to ówczesny odpowiednik angielskich pubów. Piłka była jednym z głównych tematów rozmów. To podczas dyskusji w kawiarni Hugo Meisl dał się przekonać i przywrócił do kadry sprawiającego kłopoty wychowawcze Matthiasa Sindelara. Wiedeńska elita przesiadywała w kawiarni cały dzień. Tutaj odbierało się pocztę i pranie.

Dziś Cafe Hummel nie ma żadnych piłkarskich pamiątek. O istnieniu futbolu przypomina tylko stojący w rogu automat do obstawiania meczów. Na ekranie wybiera się wydarzenie, typuje wynik i płaci. Maszyna drukuje kupon. Piłkarski romantyzm został w wiedeńskiej kawiarni sprowadzony do atomatu do zarabiania pieniędzy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *