Byłem na najstarszym stadionie świata [Z PODRÓŻY]

Najstarsze boisko na świecie jest krzywe. Nie trzeba tego mierzyć. Spadek terenu jest tak duży, że lekko kopnięta piłka ma dużą szansę dotoczyć się z jednego pola karnego do drugiego. – Od lat jest coraz gorzej, ale nic nie możemy z tym zrobić. Ale jeśli wiesz, jak tu grać, to masz przewagę – mówi Ryan Hindley, 33-letni manager Hallam FC. Stoimy przy linii bocznej stadionu Syndygate Road w Sheffield.

Więcej wpisów o moich piłkarskich podróżach w tej kategorii.

Ryan zachęca, żebym przeszedł się po murawie, na której piłkę kopano już ponad 150 lat temu. W Boxing Day, 26 grudnia 1860 roku z Hallam zagrało tu z Sheffield FC. Krykieciści biegali po nim już pół wieku wcześniej. – Boisko krzywe, ale płyta jest całkiem dobra – zachęca Ryan. Waham się przez chwilę. Przekraczam linię boczną i czuję, jak moje buty delikatnie się zapadają. Przy kolejnym kroku nogi niemal mi się rozjeżdżają. Anglika moja niewyraźna mina cieszy. – Może faktycznie trochę grząsko, ale równo – uśmiecha się. Jest w dobrym humorze, dziś mecz. Przyszedł na stadion specjalnie po to, żeby sprawdzić stan boiska. Jego Hallam wieczorem gra w pucharze ligi. Jeszcze dwa lata temu stadion wyglądał gorzej, ale pomogła ostatnia wola jednego z kibiców. Niezbędnego remontu dokonano z pieniędzy, które zapisał klubowi w testamencie.

Hallam, drugi najstarszy klub świata, gra na 10. poziomie angielskiej piłki. W 1867 roku drużyna zdobyła pierwszy puchar w historii futbolu. Youdan Cup ufundował Thomas Youdan, właściciel miejscowego teatru. Od blisko 20 lat srebrne trofeum znów należy do klubu. Pomimo lukratywnych propozycji, Hallam pucharu sprzedawać nie zamierza.

Ile osób ogląda mecze drużyny, która gra na najstarszym stadionie świata? – Niemało, bo od 150 do 200. W pucharach trochę mniej – mówi mi Ryan. Sprawdziłem, na zwycięskim meczu z Garforth Town trybuna stadionu wypełniła się w 1/4. Przyszło 48 osób.
Kamienny mur otaczający stadion stał tutaj, gdy rodził się futbol. Przy wyjściu wisi tabliczka „Dziękujemy za odwiedzenie najstarszego boiska na świecie. Bezpiecznej podróży”. Moja podróż prowadziła przez stadiony miasta, w którym urodził się najpopularniejszy sport na świecie.

Pierwsi United

Z Syndygate Road mam do pokonania trzy mile. Jadę na stadion z historią o dwa lata krótszą, Bramall Lane. To najstarszy obiekt spośród tych, na których piłkę wciąż kopią zawodowcy. Na pierwszy mecz przy sztucznym oświetleniu w historii piłki, w październiku 1878 roku, przyszło 20 tys. kibiców. Lokalizacja była doskonała – przede wszystkim daleko od kominów fabryk i hut. Dziś sadza nie jest problemem. W Sheffield nie wytapia się surówki. Teraz to miasto uniwersyteckie, słynie też z muzyki. Stąd pochodzą muzycy Iron Maiden, Def Leppard czy Arctic Monkeys.

Na Bramall Lane docieram od strony centrum miasta. Wita mnie tablica jak na stadion niecodzienna, z wierszem. Autorka napisała go, myśląc o Arthurze Whartonie. Gracz „Szabli” grał w piłkę pod koniec XIX wieku, uznawany jest za pierwszego czarnego piłkarza na angielskich boiskach. Z drugiej strony stadionu miejsc pamięci jest kilka. Kilka dni wcześniej zmarł kibic, który zajmował się organizacją wyjazdów na mecze. Przy ścianie stadionu leżą kwiaty, koszulki i listy. Jest nawet puszka Johna Smithsa, piwa z lokalnego browaru.

Przed stadionem pierwszego klubu z „United” w nazwie, stoją pomniki Joe Shawa i Dereka Dooleya. Na trawniku honorowani są ci, którzy legendami klubu nie zostali. Kate, która pracuje w United, tłumaczy mi ideę ogrodu pamięci. – Ci, którzy przychodzą na mecze, to ludzie wychowani tutaj, w tym miejscu. Bramall Lane na zawsze jest w ich sercach – mówi. Na trawie leżą plastikowe krzyże, kwiaty, listy, między nimi figurki krasnoludków. Na kartkach „Pamiętamy o Tobie, bracie”, „Dla kochanego taty”, ale jest wspomnienie zmarłej 70-latki. Jednak nawet ona nie mogła cieszyć się z największych sukcesów Sheffield United. Klub mistrzostwo zdobył raz – w 1898 roku, a puchar Anglii czterokrotnie. Po raz ostatni w 1925 roku.

Wokół United w ostatnich miesiącach toczyła się debata, która podzieliła piłkarską Anglię. Chodzi o Cheda Evansa, piłkarza, który w League One był rewelacją, strzelił 29 bramek. Ale sezonu nie dokończył. Został aresztowany, a potem skazany za zgwałcenie 19-latki. Nie przyznał się, utrzymuje, że sam jest ofiarą. Odsiedział 2,5 roku i chciał wrócić do drużyny. Klub długo to rozważał. Rozpętała się burza, 150 tys. osób podpisało petycję sprzeciwiającą się powrotowi napastnika do United. Klubowi groziło wycofanie się sponsorów, więc wycofał zgodę na treningi zawodnika z drużyną. Od wyjścia z więzienia Evans przymierzany był już do pięciu klubów. Żaden nie odważył się go zatrudnić.

Tragedia, która zmieniła tę grę

Nazwa Hillsborough nie kojarzy się ze sportowymi emocjami, ale z jedną z największych stadionowych tragedii. 15 kwietnia 1989 roku w półfinale Pucharu Anglii Liverpool grał z Nottingham Forest. Zginęło 96 osób. Na kamiennym pomniku przed stadionem Sheffield Wednesday wyryto napis „Pamięci 96 mężczyzn, kobiet i dzieci, którzy tragicznie zginęli, oraz wszystkich tych, których życie zmieniło się na zawsze”. Za pomnikiem wiszą szaliki i koszulki klubów z całej Anglii. Są wlepki „Justice for the 96”, wycinki z gazet i klubowe maskotki, m.in. Evertonu. Na stałe przyczepiona do płotu jest plastikowa tablica. Obok zdjęcia uśmiechniętego nastolatka dramatyczny list: „Mój brat Paul Carlile miał 19 lat, gdy został zabity. Wszystko o co prosimy, to prawda. Zamiast tego musimy wysłuchiwać kłamstw, które powodują jeszcze więcej bólu. Mamy tyle pytań. Kto przeniósł Paula do bramy C? Czy zmarł samotnie, czy ktoś trzymał go za rękę? Traktowano nas tak okrutnie, ale nigdy nie przestaniemy walczyć o sprawiedliwość. (…) Pamiętajcie o 96 i ich rodzinach, które walczyły o godność przez 24 lata”.

Tragedia na Hillsborough to jedno z najdokładniej opisanych wydarzeń w nowoczesnej historii Wielkiej Brytanii. Punkt zwrotny w angielskiej piłce. Po Hillsborough zmieniono myślenie o bezpieczeństwie na stadionach. Przebudowano wszystkie obiekty – zlikwidowano płoty i miejsca stojące.

Stadion wielokrotnie był zalewany. Rzeka Don przepływa dosłownie kilka metrów od trybun stadionu. Część konstrukcji południowej trybuny dziś opiera się na palach. Do klubowych biur przechodzi się przez most. Pierwsza trybuna, która stała w tym miejscu, została przeniesiona z innego historycznego stadionu. Stała na Olive Grove, pierwszym stadionie Sheffield Wednesday. To rzut kamieniem od Bramall Lane, ale Hillsborough to drugi koniec miasta. Z tamtej, przeniesionej ponad sto lat temu trybuny, został już tylko zegar. Odmierza czas od 124 lat.

Stadion Sheffield Wednesday (krykieciści rozgrywali mecze właśnie w środy) nie wygląda na ważne miejsce na piłkarskiej mapie. Ładnie położony, tuż obok rozległego parku. Ale ducha historii nie poczułem. „Sowy” zdobyły cztery mistrzostwa Anglii, trzy puchary. I choć zakładały Premier League i w najwyższej lidze w Anglii spędziły 66 lat, dziś są w Championship i nie mają szans na awans. – Liczę, że ten Azjata nas podźwignie – mówi mi Harry. Od rana myśli o wieczornym meczu z Blackburn. Anglik ma na sobie niebieską czapkę z wyszytą sową. Spotykam go w Hillsborough Park, czeka na znajomych. Azjata, o który mówi, to Dejphon Chansiriwants, od stycznia nowy właściciel klubu. Tajlandczyk ogłosił, że w ciągu dwóch lat chce się wedrzeć do Premier League. – Skoro przyjechałeś tu, żeby poczuć historię angielskiej piłki, to pewnie wiesz, że będziemy świętować jubileusz? – dopytuje mnie Harry. – 150 lat? – strzelam. – W 2017. Musimy być wtedy w Premier League. Tylko to się liczy. Nie dbam nawet o to, skąd są pieniądze, które nas tam wprowadzą – mówi kibic Wednesday.

Własny stadion po 144 latach

Sheffield FC przegapiło swój moment w historii. W latach 80. XIX wieku kluby zaczęły się profesjonalizować. Sheffield FC, jako drużyna amatorów, doznała wtedy ciężkich porażek, m.in. z Aston Villą i Nottingham Forest. Dziś z tymi drużynami nie ma nawet szans się spotkać. Villa i Forest, choć też najlepsze lata mają za sobą, w klubowych gablotach chwalą się Pucharami Europy. Sheffield FC, uznany przez FIFA najstarszym klubem świata, trofeów nie zdobywało.

Przez blisko 150 lat klub nie miał własnego stadionu. Grał m.in. na Bramall Lane, w Hillsborough Park i lekkoatletycznym Don Valley. W 2001 roku najstarszy klub kupił boisko Coach & Horses w Dronfield, które przylega do pubu o tej samej nazwie. Krajobraz prawdziwie wiejski, sześć mil od centrum miasta.

Sheffield FC, prawdziwi pionierzy futbolu, są zapomniani, grają na ósmym poziomie angielskiej piłki. Mają jednak plany. Od lat chcą przenieść się do serca Sheffield i wybudować stadion przy Olive Grove. – To nasz dom, tam w 1857 roku zagraliśmy pierwszy mecz – mówią.

W Sheffield liczono, że stadion powstanie przy okazji mistrzostw świata w 2018 roku, o które starali się Anglicy. Areną turnieju miało być Hillsborough, przy okazji znalazłyby się pieniądze na Olive Grove. W szklarni obok tego boiska spisano reguły gry w piłkę, tzw. Reguły z Sheffield. Tam zaczął się piłkarska historia. Wprowadzono rzuty z autu, rożne, opisano sposób zdobycia bramki. Futbol ostatecznie oddzielił się od rugby. Ale Sheffield FC znów nie miało szczęścia. W 2010 roku na gospodarza mundialu wybrano Rosję, plany znów trzeba było odłożyć. Najstarszy klub świata dalej musi czekać na szansę, by wrócić do gry.

One Reply to “Byłem na najstarszym stadionie świata [Z PODRÓŻY]”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *